Maciej Terlecki: Reprezentacja Polski tworzyła łańcuch a’la zespoły Mourinho

Reprezentacja Polski
Obserwuj nas w
fot. Grzegorz Wajda Na zdjęciu: Reprezentacja Polski

Reprezentacja Polski przegrała w piątkowy wieczór z Holandią 0:1 w spotkaniu inaugurującym drugą edycję Ligi Narodów UEFA. W powszechnej opinii Biało-czerwoni zagrali z Oranje, nie mając pomysłu na grę. Inne zdanie ma były piłkarz klubów Ekstraklasy – Maciej Terlecki. Były zawodnik Anderlechtu Bruksela, czy Widzewa Łódź w rozmowie z Goal.pl przekonywał, że aktualny selekcjoner reprezentacji Polski musi patrzeć na zespół perspektywicznie.

Czytaj dalej…

  • Kultura gry Holendrów może i większa, ale można się było tego spodziewać, mając na względzie wyszkolenie techniczne Pomarańczowych
  • Reprezentacja Polski niekoniecznie bez stylu i bez pomysłu
  • Przykładem dla Biało-czerwonych powinny być Niemcy, gdzie patrzy się na przyszłość, a nie tylko na to, co jest tu i teraz

Podobał się Panu mecz z Holandią w wykonaniu “Orłów Brzęczka”?

Maciej Terlecki (były piłkarz klubów Ekstraklasy): – Nie za bardzo. Spotkanie wyglądało trochę jak sparing między zespołem Ekstraklasy a drużyną z II ligi. Pamiętam, że kiedyś, gdy byłem na obozie z Anderlechtem Bruksela, mieliśmy dwa treningi dziennie i na koniec tego dnia rozgrywaliśmy sparing. Myślę, że tego typu to było spotkania dla reprezentacji Holandii.

Reprezentacja Polski wróciła do gry po 10 miesiącach. Czy w związku z tym powinniśmy mieć wobec niej jakieś oczekiwania?

– Wszyscy byli w tym samym położeniu. To nie jest tak, że tylko reprezentacja Polski miała przerwę. Zresztą to nie ma większego znaczenia. Nie chodzi o to, aby zespół był jakoś wybitnie zgrany. Ja koncentrowałem się na tym, aby zobaczyć, jak poszczególni zawodnicy prezentują się pod względem technicznym. Wiadomo, że piłkarze byli w trakcie okresu przygotowawczego, więc można było przypuszczać, że nie będą na poziomie dziewięćdziesięciu kilku procent, jeśli chodzi o dyspozycję. Holendrzy byli jednak w tej samej sytuacji, grając praktycznie w tych samych ligach.

Były momenty, że czasem gra Memphisa Depaya wyglądała jak rywalizacja seniora z juniorem. To wyglądało mniej więcej tak, jakbym ja wyszedł na boisko i grał z dzieciakami (śmiech). Holender zagrywał sobie piłkę podeszwą, a Polacy nie potrafili go powstrzymać, chyba że faulem.

Akurat u Depaya widoczna też była niezwykła ochota do gry, co może w pewnym sensie dziwić. Wszak jeszcze niedawno ten zawodnik grał w półfinale Ligi Mistrzów. Tymczasem pod względem przygotowania fizycznego nie było u niego widać żadnych niedociągnięć.

– Z tym różnie bywa. W trakcie okresu przygotowawczego zawodnicy są na różnym poziomie przygotowania. Są piłkarze, którzy najlepiej się czują, jak dużo pracują. Są zawodnicy, którzy prezentują się najlepiej, gdy wchodzą w rytm meczowy, czyli w tym okresie treningi są lżejsze, a dzięki spotkaniom dochodzi się do wysokiej dyspozycji. To jednak dla mnie mało istotne na dzisiaj.

Bardziej skupiałbym się na tym, że w momencie, gdy Lewandowskie przestanie grać, Glik przestanie grać, Błaszczykowski już praktycznie odszedł, Grosicki powoli przymierza się do zakończenia gry w reprezentacji, to widać, że nie ma następców. Wciąż mówi się o tym, że liderem kadry ma być Piotr Zieliński. Z drugiej strony on w klubie ma łatwiej, bo ma lepszych piłkarzy. Trudno mu zatem przełożyć grę w SSC Napoli w reprezentacji.

Z jednej strony “Zielu” nie ma z kim grać w drużynie narodowej, ale z drugiej strony ostoją defensywy Biało-czerwonych jest wspominany Glik, a w drugiej linii rządzi i dzieli Grzegorz Krychowiak, więc chyba jednak piłkarz może liczyć na wsparcie.

– Krychowiak to dobry rzemieślnik. Wykonuje, co do niego należy. On jest od odbioru, zagrania i czasem potrafi wejść w drugie tempo z kontry, co pomaga mu w zdobywaniu bramek. Kiedyś podobnym zawodnikiem w Legii Warszawa był Sylwester Czereszewski, który również potrafił zamykać akcję. Krychowiakowi czasem miesza się gra. To nie jest zawodnik, który prowadzi grę. Trenerzy w reprezentacji nie potrafią mu wytłumaczyć, że on nie jest rozgrywającym. Nie mamy obecnie zawodnika, który potrafiłby rozegrać piłkę w środku pola.

LN: Bośnia i Hercegowina – Polska. Zapowiedź, typy, kursy >>

Na zgrupowaniu reprezentacji Polski zabrakło Roberta Lewandowskiego, któremu selekcjoner dał czas na odpoczynek nie tyle fizyczny, ile mentalny. Pana zdaniem to była dobra decyzja?

– W moim odczuciu dobrze, że ma miejsce sytuacja, gdy można sprawdzić, jak reprezentacja będzie sobie radzić bez kluczowego piłkarza. Co innego, gdyby to było spotkanie, gdybyśmy grali w istotnych meczach eliminacyjnych. Wówczas, gdyby Lewandowski powiedział, że nie przyjeżdża na kadrę, to byłby problem. Zdaję sobie sprawę z tego, że Liga Narodów to też mecz o stawkę, ale to jednak nie to samo, co spotkanie eliminacyjne. Przyjdzie taki moment, gdy “Lewy” przestanie grać, bo ile można grać na tak wysokim poziomie? Myślę, że takie mecze są potrzebne i są dobrym przetarciem.

Jak zatem ocenia Pan występ następcy Lewandowskiego w piątkowym meczu, czyli Krzysztofa Piątka? Zderzył się ze ścianą, jaką był Virgil Van Dijk?

– Zaprezentował się nieźle, ale to zupełnie inny typ piłkarza, niż “Lewy”. Nie przejmie rywala na plecy. Piątek to raczej zawodnik szukający podania prostopadłego, potrafiący zaistnieć w polu karnym. On żyje z podań i dośrodkowań. Tymczasem trudno mieć do niego wymagania, skoro praktycznie nie otrzymywał podań.

Wszyscy oceniamy Biało-czerwonych, chcąc ładnej gry. Trzeba jednak pamiętać, że trener/selekcjoner musi być realistą. O tym nie mówi się głośno, ale trener musi podchodzić do takich spotkań tak, aby nie przegrać meczu różnicą na przykład pięciu goli, co mogłoby skutkować jeszcze większą krytyką, czy wyrzuceniem z reprezentacji etc.

Jerzy Brzęczek miał reprezentację, z którą przećwiczył jakieś elementy gry, ale z drugiej strony nie był pewny, jaka jest dyspozycja poszczególnych zawodników, więc postawił na defensywę, gdzie Biało-czerwoni nierzadko bronili się sześcioma, czy siedmioma zawodnikami. W obronie często grali piątką, czy szóstką w linii.

Można się zatem spodziewać tego, że planem na grę reprezentacji jest styl, jaki w 2004 roku na mistrzostwach Europy zaprezentowała reprezentacja Grecji?

– Można się bronić, ale w pewnym momencie trzeba zaatakować. Jeśli chodzi o defensywę, można powiedzieć, że nasza drużyna zagrała dobry mecz. Holendrzy mieli bardzo mało miejsca, ale mimo wszystko starali się przedostawać bokami boiska pod nasze pole karne. Tylko trudno im było stworzyć sobie przewagę w bocznych sektorach, ponieważ linia obrony reprezentacji Polski była ustawiona między 16 a 20 metrem, a ponadto poblokowane były wszystkie boki.

Krychowiak wchodził miejsce środkowych obrońców, czyli mieliśmy wówczas w pewnym sensie trzech środkowych defensorów. Kędziora i Bereszyński byli na bokach, a ponadto blisko strefy obronne byli nasi boczni pomocnicy, czyli stwarzała się sytuacja, że mieliśmy sześciu-siedmiu obrońców w linii. Jeśli boisko ma 65 metrów szerokości, to wyobraźmy sobie czterech obrońców, którzy są ustawieni w szerokości, to wychodzi, że oni mają 16-17 metrów między sobą. Gdy mamy ich sześciu, to wówczas odległość między zawodnikami wynosi 12 metrów. Gdy siedmiu, to już poniżej 10 metrów. Tym samym tworzony jest pewnego rodzaju łańcuch. Super pomysłem jest tak się bronić, ale zasadne wydaje się pytanie, ile tak można?

Pomysł na grę zatem było, z tego, co Pan mówi, a powszechna narracja w mainstreamowych mediach jest taka, że go nie było.

– Oczywiście, że pomysł na grę był. To system gry, który tworzy Jose Mourinho. Jego zespoły często grają w ten sposób. Problem w tym, że do takiego pomysłu na grę, jeśli chcemy grać z tak szczelną obroną, potrzebni są boczni pomocnicy ze zdrowiem maratończyka. Zwykle obrońca boczny jest na 25-30 metrze, w zależności jak ustawieni są zawodnicy. W momencie odbioru musi pójść podanie albo do bocznych sektorów, albo do napastnika, który musi zgrać na ścianę. Tak grała Chelsea właśnie za czasów Mourinho. W momencie straty piłki boczni pomocnicy muszą błyskawicznie wracać na 25-30 metr, aby wspomagać bocznych defensorów. Jakub Błaszczykowski był w stanie tak grać. Kamil Grosicki czasem też, ale on nie miał zwykle dużo zadań defensywnych.

Jak ocenia Pan w takim razie bocznych pomocników w spotkaniu z Holandią?

– Kamil Jóźwiak moim zadaniem był najlepszy na boisku. Pokazał, że jest motorycznie świetnie przygotowany. Może jeszcze nie ma umiejętności jak najlepsi piłkarze na jego pozycji w Europie. Z drugiej jednak strony, porównując go do Sebastiana Szymańskiego, który gra w mocniejszej lidze rosyjskiej na co dzień, to Jóźwiak zaprezentował się o wiele lepiej pod względem szybkościowym i siłowym. Byłem na dużo plus zaskoczony postawą tego piłkarza.

Jóźwiak to zatem docelowy numer jeden na bok naszej pomocy?

– Jeśli nadal będzie się tak rozwijał, to może wywalczyć miejsce w wyjściowym składzie reprezentacji Polski.

Drżeć o miejsce w drużynie narodowej powinien zatem “TurboGrosik”?

– Trzeba patrzeć na skład reprezentacji Polski perspektywicznie. Podobną pracę robię się w reprezentacji Niemiec, gdzie jest już budowana drużyna na lata. Musimy też patrzeć na naszą reprezentację w ten sposób. Nie można myśleć tylko to, co jest tu i teraz, ale trzeba myśleć, co będzie jutro.

W meczu z Bośnią i Hercegowiną możemy spodziewać się podobnej gry jak w starciu z Holandią?

– Na pewno nie zagramy bojaźliwie. To jednak rywal z innej półki, niebędący na poziomie Holandii. W piłce nożnej czasem ważne jest podejście. Oczywiście Polacy mogli zaryzykować, zagrać otwartą piłkę przeciwko Holendrom, stracić pięć, czy sześć goli, ale wówczas pewnie byłaby o wiele większa krytyka.

Rozmawiał Łukasz Pawlik

Komentarze